czwartek, 11 października 2012

Patomorfologio, umrzyj!

Uch... Nie znoszę patomorfy. To znaczy, generalnie jest strasznie ciekawa, i naprawdę przyjemniej się tego uczy, niż takiej genetyki czy coś, ale w takie dni jak ten, naprawdę jej nie znoszę. Tak, dzisiaj był sądny dzień - kolokwium z patomorfy. W dodatku z trzech ćwiczeń, które były przed wakacjami, a kto sie wtedy uczył patomordy... Ale chyba katedrze się nie chce, i powtarza sporo pytań z zeszłego roku. I całe szczęście!

Wczoraj, jeszcze przed kołem, myślałam, że zwariuję. Autentycznie. Strach i panika, że nic nie umiem, preparaty na pewno będą zwalone, a pytania się nie powtórzą. Cóż, koło w czasie PMS to nie jest dobry termin. Jak stwierdziła moja przyjaciółka, zaliczenia kobiety powinny móc sobie ustawiać pod fazy cyklu. Jasne, gdyby jeszcze się grupa zsynchronizowała... O jeżu, faceci by z nami nie wytrzymali, ot co!

Ale kolo poszło, teraz swobodnie można zacząć uczyć się na poniedziałkową genetykę (dwie wejściówki) plus czwartkowy test z farmy. No nic tylko z uśmiechem siąść do nauki, kurde... Jeszcze przeżyć jutrzejszą ortopedię dziecięcą i weekend. Tydzień temu byliśmy na operacji - staliśmy prawie 3 godziny wpatrując się w plecy lekarzy operujących i co jakiś czas odsuwaliśmy się za parawan, który chronił nas zaciekle przed niepotrzebnym nam promieniowaniem, kiedy to lekarz zlecał zdjęcie, ażeby zobaczyć, czy a nóż widelec gwóźdź w końcu wlazł dobrze czy jeszcze nie. W końcu wyszłam stamtąd, bo nawet siedzenie na podłodze korytarza jest lepsze od stania i gapienia się pusto w czyjeś plecy.

A więc miłego weekendu od jutra, chyba że ktoś nie ma zajęć jutro - to od dziś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz