piątek, 1 lutego 2013

Posesyjnie...

Wreszcie ferie. Dowiedziałam się dzisiaj, że zdałam patomordę, genetykę w tamtym tygodniu, no i reszta zaliczeń też jakoś poszła. Na szczęście. Wszystko mi się udało ogarnąć i wszystko do przodu.

Genetyka - miała być masakra, ale okazało się, że test był łatwy, a odpowiedź ustna tak przyjemna, że aż chciałoby się, żeby każdy ustny tak wyglądał.

Patomorfa - udało mi się ostatni koło napisać tak, że ilość punktów wystarczyła na zwolnienie z egzaminu praktycznego, czyli rozpoznawania szkiełek. Więc 20 pkt za praktyczny dostałam od razu. 
Teoria, czyli 100-pytaniowy test, to była zmora. Bałam się jak cholera, bo nie byłam w stanie przez 5 dni powtórzyć całej patomorfy. Więc powtórzyłam 1 semestr i skupiłam się na testach. I opłaciło się, ponad połowa się powtórzyła, a żeby zdać, musiałam mieć 52 pkt z testu. I dzisiaj były wyniki - 79 pkt z testu. No nie wierzyłam własnym oczom, bo jak sprawdzałam wczoraj wieczorem pytania, to wyszło mi trochę ponad 60. Jak ja to ustrzelałam, to nie wiem. Może nie jestem takim tępym młotkiem, jak mi się czasami wydaje, i rzeczywiście coś wiem... Jutro ma być podsumowanie wszystkiego, bo jeszcze jutro jest egzamin praktyczny, więc dowiem się, jaką dostanę ocenę. Ale chciałam tylko zdać, a wyszło nawet ciut lepiej.

Reszta zaliczeń - luz. Kliniki ok. Tylko test z farmy mi nie poszedł... Musiałabym ryć ostro cały następny semestr, plus rewelacyjnie napisać test z wykładów. No cóż, zobaczymy. Nadzieję na zwolnienie, minimalną, choć jednak, mam.

I generalnie denerwują mnie ludzie. Niesamowicie denerwują mnie ludzie. Nie wszyscy, oczywiście. Denerwują mnie ci, którzy uważając się za moich przyjaciół, myślą, że wolno im wszystko, łącznie z pakowaniem się z buciorami w moje życie. Kiedy teraz jestem szczęśliwa, mam czas na wszystko, zaczęłam się lepiej uczyć i zdawać wszystko w pierwszym terminie, i to z nie najgorszymi wynikami, rzekomo się o mnie martwią, bo nie mam potrzeby wychodzić do nich wszystkich, tylko spędzać dużo czasu z moją najlepszą przyjaciółką. A gdzie oni wszyscy byli, jak było w moim życiu beznadziejnie? Uch... Nie znoszę takich ludzi. Wszystko wiedzą lepiej, wszystko dla mojego dobra. Ale koniec! Może wreszcie do co niektórych doszło, że każdy, kto próbuje się w moje życie wpieprzyć, będzie z niego wylatywał w wielkim hukiem. Nie dam zranić siebie, ani tych, na których naprawdę mi zależy. Nie robię już tego, czego inni ode mnie oczekują, a to, co sama uważam za słuszne. I wara temu, kto uważa, że "wie lepiej", co dla mnie dobre. 

A w sobotę do domu na kilka dni. A w następny piątek i sobotę - wolontariat na zjeździe dzieci wyleczonych z choroby nowotworowej. Będzie fajnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz