Wczoraj piekłam pierwszy chleb na zakwasie. Nie wyszedł. Nic to, jutro podejście drugie, do ciut innego przepisu. Takie to zajęcie wakacyjne sobie wymyśliłam. Upiekę swój własny idealny chleb. I mnóstwo innych rzeczy. I chyba wrócę do haftowania i szycia, muszę w końcu ponadrabiać zaległości filmowe w serialach, a przy okazji zająć czymś ręce, trudno mi usiedzieć bezczynnie.
Tak mało medycznie było. Bo i przez ostatnie dwa tygodnie było mało medycznie. Ot, wyjazd w góry i cudowny odpoczynek, później gotowanie, pieczenie i inne przetwory w domu. Przy okazji tylko znalazłam tacie wysypkę na rękach, tłumaczyłam babci etiologię astmy, podejrzewałam różę u znajomej i powiedziałam rodzicom o rokowaniu w białaczkach (jako że mama znajomej prawdopodobnie ma).
Tegoroczna sesja do tej pory jakoś mnie zadziwia. W sumie 6 egzaminów, wszystko do przodu.
Ortopedia - moja jedyna tegoroczna porażka. Nowy test, choć miały się powtórzyć pytania (według asystentów). Jako że była końcem kwietnia, traktowana jak zerówka, więc zdawałam ustnie poprawkę zaraz w maju. I nauczyłam się zagadnień podanych przez profesora i wyszłam z piękną 4, bardzo zadowolona.
Diagnostyka - sporo nowych pytań, ale do tego egzaminu już się uczyłam, nie tylko przerobiłam pytania. I poszło.
Interna test - też uważam za porażkę. Zaliczony od 65 punktów, miałam dokładnie 65. Tym razem pytania wybierała katedra pneumonologii i sporo było dziwnych pytań z tego właśnie działu. Aczkolwiek nasadziłam mnóstwo głupich błędów, o które do tej pory stukam się w czoło.
Immunologia - dziwna katedra, dziwny test. Część pytań nowa, część powtórzona. Dziwny przedmiot, chociaż podczas uczenia się do egzaminu w zasadzie zaczął mi się podobać. Odkryłam sens uczenia się immunologii, może nawet kiedyś do tego wrócę, kto wie. Gdzieś można by zrobić doktorat.
Interna praktyczny - najprzyjemniejszy egzamin w tej sesji. Na kardiologii, co prawda, ale bardzo przyjemny. Fajny pacjent, praktycznie zdrowy oprócz dwóch omdleń. W rozmowie z doktorem i po analizie EKG okazało się, że to napadowy blok przedsionkowo-komorowy III stopnia. I zostałam pochwalona za dokładny wywiad i dokładne zbadanie pacjenta.
Choroby zakaźne - też dziwny test. Sporo pytań z wykładów, sporo dziwnych rzeczy. I jako że to był ostatni egzamin, już brakowało siły do nauki. Ale nie miałam wyjścia. A w międzyczasie trzeba było sprzątnąć pokój, wykwaterować się, rozmrozić i wywieźć lodówkę (niekoniecznie w tej kolejności).
I tak dobiegł końca V rok. Teraz jeszcze jeden i koniec studiów. Jakoś nie potrafię tego ogarnąć.
Największym ostatnio medycznym zaskoczeniem jest dla mnie fakt, że zaczyna mi się chcieć czytać czasopisma, artykuły, książki. Wprawdzie o tym, co mnie interesuje, ale chce. Chcę być naprawdę dobrym lekarzem i chcę się uczyć, doczytywać, pogłębiać wiedzę. Po prostu chcę. Odkryłam to w tym roku akademickim i tak mnie to ucieszyło bardzo. Że mi się zwyczajnie, kurcze, chce. I to jest cudowne uczucie. I taka świadomość tego, co chciałabym robić po studiach. Aż człowiekowi lżej na sercu się robi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz