poniedziałek, 7 stycznia 2013

Noworocznie.

Młyn. To właśnie teraz nam się zaczyna. Mnóstwo zaliczeń, do tego egzamin z patomorfy. To wszystko wcale nie pomaga mi czuć się lepiej. A znowu, kolejny raz w tym roku akademickim, jestem chora. Tym razem zapalenie górnych dróg oddechowych (w tym zatok) i tchawicy... No nic tylko iść się utopić.

Bądź co bądź, mimo wszystko jakoś mnie nie dziwi, że wszystko teraz łatwiej łapię, niż kiedykolwiek wcześniej. Stres na uczelni (i trochę też poza nią), chyba zdecydowanie naruszył moją odporność. Do tego przebywanie w szpitalach, zwłaszcza ostatnio na pulmunologii i reumatologii dziecięcej, i w otoczeniu chorych znajomych, nie jest wcale czynnikiem sprzyjającym byciu zdrową.

Ale dość o moim chorowaniu na ciele. Teraz może nieco o tej nie do końca zdrowej uczelni...
Patomorfa - w tym roku kroi się egzamin. Miałam nadzieję, na zwolnienie z praktycznej części, ale chyba ostatnie zaliczenie doszczętnie pogrzebało moje nadzieje i takie tam...
Farma - test z wykładów i jeszcze jakiś test. Oby się na wykładówce pytania powtórzyły, trzeba mi punktów na ten semestr...
Genetyka - ehm... Przemilczałabym, bo ta katedra to absurd. Tylko zaliczenie z oceną, a jest dwustopniowe - test i ustny, a do tego absurdalnie idiotyczne zagadnienia. Już szkoda nerwów...
Inne pomniejsze zaliczenia z klinik - jakoś pójdzie.

No i zacznie się zbieranie wpisów... Porażka, jak zawsze. Tylko najpierw muszę ruszyć szanowny tyłek i w środę iść po indeksy do dziekanatu. Miałam iść dzisiaj po zajęciach, ale olałam chirurgię - czułam się rano tak fatalnie, że niewiele zrozumiałabym z zajęć, a i kaszlę jak stary gruźlik, więc zapewne odstraszyłabym pacjentów. Ale jutro idę już na nefro, wykażę dobrą wolę, w końcu nie mogę być wiecznie złym studentem, który ciągle nie chodzi na zajęcia, i którego grupa musi kryć. W końcu się na mnie wkurzą, o.

Tym jakże optymistycznym akcentem pozostaje mi życzyć Szczęśliwego Nowego Roku.