sobota, 10 stycznia 2015

Niby zimowo, bardziej jesiennie, a na pewno obrzydliwie...

Pogoda zdecydowanie nas nie rozpieszcza, wręcz przeciwnie, śmiem twierdzić, że jest naprawdę okropnie, obrzydliwie i w ogóle. Tak, wiem, podobno nie ma złej pogody, a ja pewnie po prostu narzekam, ale co innego zrobić, kiedy jest na 10 stycznia, temperatura na plusie, pada ni to deszcz, ni to śnieg, a w dodatku cały dzień jest tak ciemno, że nic, tylko palić światło... Eh...

Wczoraj był egzamin z pedatrii. W czwartek wyniki. Zobaczymy.

Od wczoraj wróciłam znowu do jako-takiego życia poza podręcznikami (Świąt nie liczę, oczywiście) i robię to, na co miałam ochotę cały ostatni tydzień, kiedy w akademiku zakuwałam do egzaminu. A mianowicie - szydełkuję sobie w dalszym ciągu sweterek, czytam Pilipiuka, gotuję, tylko coś na pieczenie nie mam ochoty, może jutro czy pojutrze przyjdzie wena czy coś. Aczkolwiek prawie 2 kilo czekolady schowane w pudełku nie motywują, żeby jeszcze coś słodkiego dodatkowo robić. Ponadto, muszę się po Świętach nieco ograniczyć, niby nic mi nie przybyło, ale wagi nie mam, bo już dawno odmówiła posłuszeństwa, więc nie wiem tak naprawdę ile ważę. Aczkolwiek rozpieszczam swoje kubki smakowe fajnymi kawami i herbatkami - dzisiaj czarna herbata z konfiturą pomarańczową i cynamonem, genialna zresztą. 

Poza normalnymi rzeczami, naukowo nie ma opcji spocząć na laurach. Jestem w trakcie pisania pracy na koło naukowe i muszę się z nią wyrobić do czwartku, a jestem jeszcze w lesie i sporo roboty mnie czeka. Na plus jest jednak fakt, że do czwartku włącznie mam wolne, dopiero w piątek znowu zaczynam zajęcia. Więc mam szansę się ze wszystkim wyrobić.

Poza tym, gdzieś na wakacjach wspominałam, że chcę upiec idealny chleb. Idealnego długo pewnie nie upiekę, bo który zrobię, okazuje się jeszcze lepszy niż poprzedni, więc taki idealny ideał na razie nie powstał. Aczkolwiek zrobiłam w domu cudowny chleb, który okazał się póki co dla mnie najlepszy ze wszystkich do tej pory. Na drożdżach, prosty, szybki, z grubą chrupiącą, mocno wypieczoną skórką. Pieczony w garnku żeliwnym, o który nie raz się już porządnie poparzyłam. A z zakwasem spróbuję poszaleć chyba nieco później, nie żebym się poddała.

A poniżej chlebek z garnka.